Po zabiciu ukochanej Tracy w filmie „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”, James Bond znowu szuka Blofelda. U progu kolejnego filmu pt. „Diamenty są wieczne” agentowi 007 wydaje się, że zabija swojego wroga. Nic bardziej mylnego, bo Blofeld stworzył swoje sobowtóry.
Po siedmiu latach w roku 1971 Bonda znowu wyreżyserował Guy Hamilton. Jego pierwszy film „Goldfinger” był bardzo dobrą i wciągającą produkcją. „Diamenty są wieczne” to również jego dzieło, a zarazem siódmy film z serii – szósty natomiast, gdzie w rolę Jamesa Bonda wciela się Sean Connery – zarazem po raz ostatni. Udany finał?
Moim zdaniem, zdecydowanie tak. „Diamenty są wieczne” są dobrą produkcją, a już na pewno znacznie bardziej wciągającą niż choćby części „Operacja Piorun” czy „Żyje się tylko dwa razy”. Sean Connery na koniec swojej bondowskiej kariery otrzymał świetną rolę i zagrał fenomenalnie. Motywy wychodzenia z krematorium, z zamkniętej trumny, czy to jak udaje mu się opuścić zasypany rurociąg, z sobie tylko znanym poczuciem humoru: „Wyprowadziłem tutaj gdzieś szczura na spacer”, rozbawiają i są charakterystyczne dla postaci, którą kochamy.
Oprócz Blofelda w tej części pojawiają się także dwa inne czarne charaktery – Pan Kidd i Pan Witt – dwaj psychopatyczny zabójcy, którzy od początku fabuły likwidują kolejne postaci. Bonda też próbowali – oczywiście bezskutecznie. Finał filmy również jest z ich udziałem – mocno bombowy na statku. Ostatecznie dwaj konspiratorzy giną.
Rola kobieca przypadła Jill St. John, filmowej Tiffany Case, nieco naiwna, ale ostatecznie do końca wierna Bondowi. Ma jednak wiele twarzy. Nie od razu przecież współpracuje z brytyjskim wywiadem i CIA. Narzekać na tę rolę nie można, choć zdecydowanie brakuje jej do innych kochanek agenta 007. W skali 1-10 dałbym jej mocną szóstkę.
„Diamenty są wieczne” kończą pewny etap filmów o przygodach Jamesa Bonda. Z serią definitywnie rozstaje się Connery, a już w poczekalni oczekuje Roger Moore. Na chwilę zapominamy też o Blofeldzie i organizacji Spectre.
W ciągu dziesięciu lat powstało siedem filmów o Bondzie. To bardzo dużo. Trudno oczekiwać, by każdy był jednakowo dobry. Uważam, że „Diamenty są wieczne” zasługuje na piątą lokatę. „Doktor No”, „ Pozdrowienia z Rosji”, „Goldfinger” i „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” są zdecydowanie przed – w dowolnej kolejności, wg uznania. Jak na finał Connery’ego, część zdecydowanie udana, a przecież po przerwie, kiedy w jednym filmie zagrał George Lazenby, można by mieć obawy.